Tak się złożyło, że brakuje nam ostatnio pracy twórczej, a przynajmniej odrobiny kreatywnego szaleństwa. Dopadły nas projekty, gdzie nie było wielkiego pola na rozwinięcie skrzydeł wnętrzarskiej fantazji (klienci, którzy wiedzą dokładnie czego chcą albo - o zgrozo! - wiedzą, że chcą białą kuchnię na wysoki połysk…). Na tapecie był też duży remont do tzw. “stanu deweloperskiego”, gdzie jedyna zabawa projektowa polegała na przedstawianiu ścian we floor planie… Nie powiem, przestawianie ścian bywa ekscytujące, ale jednak dotkliwie zaczął nam dokuczać brak twórczej swobody.
W tej atmosferze, lekko znudzone, żeby nie powiedzieć zblazowane rozmyślałyśmy czym ożywić ściany na klatce schodowej pewnej kamienicy, która akurat przechodziła remont. Początkowo wybór padł na dość oczywiste rozwiązanie - na głównych ścianach półpięter zaproponowaliśmy butelkową zieleń. Nadal jednak czegoś brakowało, coś by można jeszcze na tych ścianach zrobić… Koncepcja wykluwała się powoli, padł pomysł na napisy od szablonu z nazwą ulicy. Spoko, ale bez szału...
Kiedy szablon był już kupiony i wszystko zmierzało w z góry zaplanowanym (nuudnym) kierunku z nieba spadł nam sąsiad. Dzwoni i mówi, że ładnie wyszło, super te zielone ściany, ale oni nie chcą napisu z nazwą ulicy, bo żona wybrała taki obraz - czerwone maki, który sobie powieszą na “swoim” piętrze. Na szkle. Ten obraz.
Nie powiem, lekki dreszcz nas przeszedł na tą wiadomość, więc poprosiliśmy grzecznie, żeby sąsiad nam wysłał tą propozycję, co byśmy sobie mogły zobaczyć to cudo i zastanowić się jak to ugryźć, żeby było spójnie na wszystkich piętrach. Nie chcecie wiedzieć, co Anka powiedziała na widok dzieła, które w planach sąsiada miało zawisnąć na świeżo wyremontowanej, pięknej zielonej ścianie. W każdym razie przerosło to nasze najśmielsze oczekiwania. Jeśli oczami wyobraźni widzicie te maki na szkle dodajcie jeszcze złoty zachód słońca, promienie jak w religijnych obrazach z wniebowstąpieniem i kilka mew na tym tle i to powinno być mniej więcej to.
No NIE MA BATA, No Way, po naszym trupie! Musicie wiedzieć, że potrafimy być dość ortodoksyjne i mało tolerancyjne dla pomysłów wnętrzarskich nie w naszym guście, więc tym bardziej propozycja maków na szkle doprowadziła nas początkowo do lekkiej histerii. Po krótkiej nerwowej naradzie, że chyba go coś i takie tam..., wspięliśmy się na szczyt naszych umiejętności dyplomatycznych - w końcu nie było wyjścia, trzeba się było z sąsiadem dogadać. Zaczęłyśmy więc nieco bardziej konstruktywnie myśleć i można powiedzieć od nitki do kłębka - skoro chciałyśmy napisy od szablonu, co ewidentnie nie przypadło do gustu sąsiadce, która jak widać jest fanką bardziej urokliwych klimatów, to może namalujemy... maki…? Albo jakieś inne chabazie?
Przedstawiliśmy pomysł sąsiadom, mina lekko im zrzedła, jak oznajmiłyśmy, że będziemy to malować ręcznie, ale już powiedzieli, że fajnie więc chcąc nie chcąc przystali na pomysł. Z realizacją poszło już z górki, Anka szkicowała, ja “kolorowałam”. Ciut zestresowało mnie malowanie wielkiego czarnego koła, ale wyszło całkiem okrągłe, więc chyba nie było się czego bać. Największą zagwozdką było jak namalować na czarnym kole napis za pomocą odwróconego szablonu - ale dwie pomysłowe głowy, trochę taśmy malarskiej i nożyk do tapet rozwiązały problem. Z efektu jesteśmy zadowolone. Sąsiedzi też!
Anna:
Agata:
Strona zrobiona w kreatorze stron internetowych WebWave